W portierni przy przeszklonym wejściu wszystkich wchodzących wita dwóch strażników, z uśmiechem prosząc o przyłożenie karty studenckiej do czytnika. Na pierwszym piętrze kilkunastu zmęczonych zajęciami studentów zastanawia się, czemu wybrali jeden z czternastu opcjonalnych kursów językowych, gdy przecież mogli w tym czasie siedzieć w pubie naprzeciwko. Na drugim para Aborygenek, Rene Kulitja i Pantjiti Lewis, dzielą się swoją wiedzą na temat tradycyjnych metod leczniczych. . W piwnicach kilkunastu studentów pakuje sprzęt wspinaczkowy, planując kolejną wyprawę w walijskie skały.
Zalążek historii
King’s College London, jak twierdzi moja bluza kupiona w oficjalnym sklepie za 20 funtów, został założony w 1829. Jako że moja bluza ma na metce napisane „King’s College London Student Union”, jest to bez wątpienia informacja prawdziwa. Niestety, znaczy to też, że uczelnia ta została ustanowiona trzy lata po University College London, znanego obecnie lepiej jako UCL, a w naszych kingsowych kręgach: „ta gorsza uczelnia”. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że pomimo naszej wspólnej historii, między dwiema uczelniami istnieje duża rywalizacja, zarówno w rankingach jak i aspekcie socjalno-sportowym.
UCL może wygrywać w tym pierwszym, ale jest to tylko wygrana pozorna.
King’s przoduje bowiem we wszystkich aspektach i jest to opinia absolutnie obiektywna. Mamy trzydzieści jeden zamiast czterdziestu jeden tysięcy studentów. To u nas uczyły się takie znakomite osobistości jak Florence Nightingale i Desmond Tutu, którego kanapa wciąż z jakiegoś powodu stoi w gabinecie dyrektora. Od 1999 uniwersytet przeznaczył ponad miliard funtów na wzniesienie nowych lub odnowienie starych budynków. Dzięki nowoczesnemu systemu nagrywającemu my, kingsowi żacy, nie musimy już pojawiać się na żadnych wykładach, a zwłaszcza tych zaczynających się o nieludzkiej ósmej czy dziewiątej nad ranem. Jesteśmy w pierwszej dziesiątce uczelni brytyjskich, pierwszej siódemce pod względem przychodu z badań, pierwszej czwórce najchętniej zatrudnianych absolwentów.
Cały świat na jednym kampusie
King’s to też świetne miejsce do zawierania nowych znajomości. Strona uniwersytetu mówi, że uczy się u nas ponad sto pięćdziesiąt różnych narodowości. Nigdy nie próbowałam ich policzyć, ale że wśród moich znajomych są Polacy, Brytyjczycy, Chińczycy, Hindusi, Francuzi, Niemcy, Włosi czy Bułgarzy, podejrzewam, że ta liczba nie wzięła się z niczego. Kto wie, może gdybym była bardziej towarzyska, a nie tylko latała między biblioteką a najbliższą ścianką wspinaczkową, ta lista dobiłaby do stu pięćdziesięciu pozycji?
Jedno jest pewne: międzynarodowe znajomości pomagają nam nie tylko spojrzeć na świat z nowej perspektywy, ale też owocują w przyszłej karierze lepiej niż niejeden wykład. A że przy okazji można popróbować domowej roboty jedzenia z całego świata, to tylko miły bonus do nauki na tak międzynarodowej uczelni.
Mój stosunek do mojej (nie)wymarzonej uczelni
Z głębi serca muszę przyznać, że King’s nie zawsze był moją wymarzoną uczelnią. Jednak teraz, po dwóch latach uczęszczania na tę uczelnię, cieszę się, że to właśnie na nią trafiłam. Międzynarodowość naszych studentów, nowoczesność naszych budynków, wysoka jakość naszego nauczania, wreszcie ogromna rozmaitość możliwości oferowanych przez nasz uniwersytet - to wszystko sprawia, że studia na King’s College London stanowią niezapomniane przeżycie.